IV. Drzewo się rozrasta 1846-1856. 1. Jeden dzień życia Oratorium

Zabezpieczeni na trzy lata
Ten nowy kościół był bardzo ubożuchny, ale mieliśmy legalną umowę, która zapewniała nam prawo do niego na trzy lata, a to uwalniało nas od troski o kolejne wypowiedzenie w najmniej oczekiwanym momencie. Z Bożą pomocą skończyły się nasze migracje.
Mnie ten kościółek wydawał się miejscem, gdzie we śnie zobaczyłem napis: To jest mój dom, stąd wyjdzie chwała moja. Ale plany Boże były inne.
Niedaleko naszego Oratorium znajdował się niestety dom, w którym mieszkały kobiety podejrzanej reputacji i gdzie do późnej nocy była otwarta winiarnia. Zwłaszcza w świąteczne dni była ona miejscem spotkań pijaków z miasta. Mimo tego niebezpiecznego sąsiedztwa zaczęliśmy regularnie spotykać się.
Gdy ukończono już wszystkie prace przygotowawcze. Arcybiskup zezwolił nam pobłogosławić nasz ubogi lokal i używać go jako kościoła. Nastąpiło to w niedzielę Wielkanocną, 12 kwietnia 1846 roku.
By okazać nam swe zadowolenie, Arcybiskup odnowił wszystkie zezwolenia dane nam, gdy Oratorium znajdowało się jeszcze w Schronisku. W naszej kapliczce mogliśmy śpiewać Mszę, odprawiać triduum i nowennę, organizować rekolekcje, przyjmować Komunię świętą, a nawet urządzić bierzmowanie. Arcybiskup pozwolił również, by wszyscy uczęszczający do Oratorium chłopcy mogli w kaplicy pana Pinardiego przyjmować Wielkanocną Komunię (w tych czasach do Wielkanocnej Komunii należało przystępować w swojej parafii).

Dzieje biblijne w odcinkach
Stała siedziba, oznaki sympatii ze strony Arcybiskupa, możliwość odprawiania Mszy, muzyka i wesoły gwar zabaw przyciągały chłopców ze wszystkich stron. Wielu księży, którzy mnie opuścili, zaczęło teraz wracać. Bardzo pomagali mi ks. Józef Trivero i ks. Jacek Carpano, ks. Jan Vola, ks. Robert Murialdo i jak zawsze niezmordowany ks. Borel.
A oto jak przebiega! nasz świąteczny dzień.
Wczesnym rankiem otwierałem kościół i zaczynałem spowiadać chłopców. Spowiedź trwała aż do Mszy, która normalnie zaczynała się o 8-ej, ale by zadowolić wszystkich tych, którzy chcieli się wyspowiadać, często musiałem ją przesuwać na 9-tą, a nawet później.
Jeśli był jeszcze jakiś ksiądz, opiekował się w tym czasie chłopcami i pomagał im się modlić.
Podczas Mszy, ci którzy byli przygotowani, przystępowali do Komunii świętej. Zaraz potem wchodziłem na kazalnicę i tłumaczyłem Ewangelię (po kilku niedzielach zacząłem opowiadać Dzieje biblijne w odcinkach). Starałem się mówić prostym i zrozumiałym językiem i ożywiać opowiadania opisami miejsc i trybu życia w różnych epokach. Podobało się to zarówno chłopcom, jak i przysłuchującym się księżom. Po kazaniu zaczynaliśmy lekcje, które trwały do południa.

Katechizm, różaniec, nieszpory
O pierwszej zaczynały się zabawy: gra w kule, szczudła, drewniane szpady i strzelby oraz przyrządy gimnastyczne. O wpół do trzeciej następował katechizm. Chłopcom, którzy przychodzili w tym czasie do Oratorium, nauka szła wolno. Wiele razy, gdy zaczynałem śpiewać Ave Maria, okazywało się, że na czterystu obecnych chłopców prawie żaden nie umiał śpiewać, jeśli ja milkłem. Po lekcji katechizmu odmawialiśmy różaniec, powoli zdołałem ich nauczyć śpiewać nieszpory. Zaczęliśmy od Ave Maris Stella, potem przeszliśmy do Magnificat, a wreszcie kolejno do Psalmów i na zakończenie do antyfon. W przeciągu roku nauczyliśmy się śpiewać całe nieszpory do Matki Boskiej.
Po nieszporach (lub po różańcu) następowało krótkie kazanie, w którym zwykle opowiadałem jakieś zdarzenie, uczące jakiejś cnoty lub skłaniające do zerwania ze złymi przyzwyczajeniami. Całość kończyła litania do Najświętszej Maryi Panny i błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem.

Jedno słówko na ucho
Po wyjściu z kościoła zaczynał się wolny czas, który każdy spędzał, jak chciał. Niektórzy dalej uczyli się katechizmu lub śpiewu czy czytania. Większość biegała i skakała do wieczora. Pod moim nadzorem szły w ruch wszystkie przedmioty do zabawy, a nawet przybory linoskoczka, których używałem na łąkach Becchi. Tylko dzięki nim można było zapobiec kłótniom i skłonić tę armię chłopców do zachowania porządku przy zabawie. O wielu z nich można było powiedzieć, używając słów Pisma świętego: „Wierzgają jak konie i muły, ale nie rozumieją”.
Muszę jednak stwierdzić, że nawet u chłopców bez żadnego wykształcenia, podziwiałem zawsze olbrzymi szacunek dla Kościoła i kleru oraz wielką chęć poznania religii chrześcijańskiej.
Ja wykorzystywałem ten wolny czas, by choć trochę porozmawiać z każdym chłopcem. Jednemu polecałem na ucho, by był bardziej posłuszny, innemu, by bardziej przykładał się do katechizmu, innemu by przyszedł się wyspowiadać, jeszcze innemu poddawałem jakąś myśl do refleksji, itd. Mogę powiedzieć, że godziny rekreacji służyły mi do porozmawiania ze sporą liczbą chłopców, którzy w następną sobotę wieczorem lub w niedzielę rano z chęcią przychodzili do mnie wyspowiadać się.

„Uklęknij i wyspowiadaj się”
Jeśli widziałem, że któryś z nich przez dłuższy czas zaniedbuje te ważne obowiązki, przerywałem mu zabawę i prowadziłem sam do spowiedzi. Opowiem o jednym takim fakcie.
Pewien chłopiec, któremu parokrotnie już przypominałem o spowiedzi i Komunii Wielkanocnej, za każdym razem obiecywał, po czym nie dotrzymywał słowa. Któregoś popołudnia, po nabożeństwie, zaczął się wesoło bawić. Biegał cały spocony i z zaczerwienioną twarzą, gdy go stanowczo zatrzymałem: „Chodź ze mną do zakrystii. Mam do ciebie sprawę”.
Chciał pójść tak jak stał, w samej koszuli. „Nie, powiedziałem, załóż marynarkę i chodź”. Gdy znaleźliśmy się w zakrystii, powiedziałem mu:
- Uklęknij na tym klęczniku.
Zrozumiał, że każę mu przynieść klęcznik i poszedł po niego.
- Nie, zostaw klęcznik tam, gdzie jest.
- To czego ksiądz chce?
- Chcę cię wyspowiadać.
- Nie jestem przygotowany.
- Wiem o tym.
- A więc?
- A więc przygotuj się, a potem cię wyspowiadam.
- Dobrze. Dobrze ksiądz zrobił, że mnie złapał. Inaczej, sam bym nigdy nie przyszedł ze wstydu przed kolegami.
Podczas gdy ja odmawiałem brewiarz, przygotował się, a potem porządnie się wyspowiadał i odmówił modlitwy dziękczynne. Od tego czasu był jednym z najbardziej pilnych w wypełnianiu chrześcijańskich powinności. A i sam opowiadał o tym jeszcze kolegom, przyznając:
- Ksiądz Bosko jest sprytny, że złapał takiego ptaszka jak ja. Po zapadnięciu zmroku, dzwonek wzywał jeszcze raz wszystkich do kościoła, gdzie odmawialiśmy parę modlitw lub różaniec. Kończyliśmy dzień odśpiewaniem Niech zawsze będzie chwalone imię Jezusa i Maryi.

Ostatnia pieśń na rondzie
Wyjście z Oratorium było sceną niezapomnianą. Po wyjściu z kościoła każdy po tysiąc razy powtarzał dobranoc, nie mogąc rozstać się z przyjaciółmi. Mogłem sobie mówić: „Idźcie do domu, bo robi się późno i krewni na was czekają”. Na próżno. Tłoczyli się naokoło mnie, po czym sześciu najsilniejszych splatało coś w rodzaju siodełka, na którym, jak na tronie, musiałem usiąść. Jak na hasło chłopcy ustawiali się wtedy w rzędy i niosąc na rękach ks. Bosko, ruszali w drogę, śpiewając, śmiejąc się i pokrzykując aż do ronda (na skrzyżowaniu Alei Królowej Małgorzaty, wówczas zwaną Aleją s'w. Maksyma, z innymi ulicami). Tam śpiewaliśmy jeszcze parę pieśni, które kończyło zawsze uroczyste Niech zawsze będzie chwalone imię Jezusa i Maryi.  
Potem zapadła głęboka cisza, w której życzyłem wszystkim dobrej nocy i udanego tygodnia. Na cały głos odpowiadali mi „Dobranoc” i dopiero wtedy mogłem zejść z mojego tronu. Każdy wracał do swojej rodziny, z tym że najstarsi odprowadzali mnie do domu, ledwo żywego ze zmęczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz