5. Trzy klasy w ciągu roku w Chieri

Jeszcze raz od początku
Straciłem wiele czasu. By nie marnować go dalej, ustaliliśmy, że przeniosę się do Chieri, gdzie już na serio zabiorę się do nauki. Był rok 1831.

Na kimś, kto wyrósł wśród drzew i zagajników, i w swym życiu widział tylko niewielkie prowincjonalne osady, przyjazd do miasta robi wielkie wrażenie.

Zamieszkałem na pensji u Lucyny Matta, wdowy pochodzącej z naszej wsi, która przeniosła się do Chieri, by być razem ze swym jedynym synem i pomagać mu w nauce.

Pierwszą osobą, jaką poznałem, był ks. Eustachy Valimberti, którego wspominam z wdzięcznością. Zapraszał mnie, bym służył mu do Mszy i wykorzystywał te chwile na udzielanie doskonałych rad co do zachowania i unikania niebezpieczeństw w mieście. On też zaprowadził mnie do dyrektora z ramienia rządu i przedstawił też paru profesorom.

Jako że do tej pory uczyłem się po trochu wszystkiego, czyli właściwie niczego, poradzono mi, bym zapisał się do szóstej klasy.

Nauczyciela, teologa Pugnetti, wspominam bardzo ciepło. Traktował mnie bardzo uprzejmie, a uwzględniając mój wiek i dobre chęci, pomagał mi w szkole, zapraszał do siebie i nie szczędził trudu, bym tylko mógł nadrobić stracony czas.

Ze względu na mój wiek (miałem ukończone szesnaście lat) i wzrost wydawałem się olbrzymem wśród małych uczniów, sytuacja ta przygnębiała mnie. Po dwóch miesiącach jednak, ponieważ uzyskałem doskonałe świadectwo, dopuszczono mnie do egzaminu, bym mógł przejść do klasy piątej (klasy liczono w odwrotnej kolejności: z piątej przechodziło się do czwartej, itd.)

Z przyjemnością przeszedłem do nowej klasy, gdzie uczniowie byli już więksi, a nauczycielem był mój drogi przyjaciel, ks. Valimberti.

Po następnych dwóch miesiącach znów uzyskałem wspaniałe oceny, więc w drodze wyjątku dopuszczono mnie do kolejnego egzaminu i przesunięto do klasy czwartej.

W klasie tej uczył Wincenty Cima, człowiek surowy, który utrzymywał uczniów w żelaznej dyscyplinie. Widząc przychodzącego w połowie roku do klasy ucznia tak wysokiego jak on, zażartował:
- Albo jest to wielki tępak, albo wielki geniusz.
Trochę wystraszony jego surowością odrzekłem:
- Coś pośrodku. Jestem biednym chłopakiem, który ma dobrą wolę wypełniać swe obowiązki i czynić postępy w nauce.
Te słowa spodobały mu się i z niezwykłą uprzejmością powiedział:
- Jeśli masz dobre chęci, jesteś w dobrych rękach, bo ja nie- pozwolę ci tracić czasu. Uzbrój się w odwagę. A jak będziesz miał jakieś trudności, zwróć się do mnie natychmiast, to ci pomogę.
Podziękowałem mu z całego serca.

Kiedy zapomina się przynieść książki
Byłem w czwartej klasie około dwóch miesięcy, kiedy stałem się głośny dzięki pewnej przygodzie. Profesor od łaciny tłumaczył nam właśnie żywot Agezylausa, spisany przez Korneliusza Nepota. Tego dnia zostawiłem w domu książkę, więc żeby profesor tego nie zauważył, miałem przed sobą rozłożony podręcznik do gramatyki.

Koledzy spostrzegli mój wybieg. Jeden szturchnął znacząco sąsiada, drugi zaczął się śmiać, aż wreszcie w całej klasie zapanowało poruszenie.

- Co tam znowu? - zapytał profesor. - Chcę wiedzieć natychmiast, co się dzieje.
Widząc, że wszyscy patrzyli w moją stronę, kazał mi przeczytać tekst i powtórzyć tłumaczenie. Wstałem z książką do gramatyki w ręku i z pamięci powtórzyłem jedno zdanie. Koledzy, niemal odruchowo krzyknęli ze zdumienia i zaczęli klaskać.

Profesor strasznie się zdenerwował: krzyczał, że po raz pierwszy zdarza się mu taki bałagan i hałas na lekcji. Chciał mi dać po głowie, ale uchyliłem się. Potem położywszy rękę na mojej gramatyce, kazał chłopcom z sąsiednich ławek wytłumaczyć przyczyny „bałaganu”.
- Bosko nie ma Korneliusza Nepota. To, co trzyma w ręku, to gramatyka łacińska, ale przeczytał tak, jakby miał przed oczami książkę Korneliusza.

Profesor spojrzał wówczas na książkę, na której położył rękę, i zażądał bym „przeczytał” jeszcze następne dwa zdania z Korneliusza. Potem powiedział:
- Wybaczam ci ze względu na twą wspaniałą pamięć. Masz szczęście i postaraj się ją dobrze wykorzystać.
Pod koniec roku szkolnego zostałem promowany do trzeciej klasy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz