18. Zawalenie się murów w nocy

Ulewa padająca na świeże mury
Nowy kościół św. Franciszka Salezego z zakrystią i dzwonnicą to było właśnie to, czego nam było potrzeba na niedzielne nabożeństwa dla chłopców. Była to zarazem doskonała siedziba dla dziennej i wieczorowej szkoły. Pozostawał jednak jeszcze jeden problem do rozwiązania: gdzie umieścić wszystkich tych biednych chłopców, którzy zgłaszali się każdego dnia z prośbą o przyjęcie ich do internatu? Sprawę pogarszał jeszcze fakt, że wybuch prochowni, jaki miał miejsce rok wcześniej, poważnie uszkodził dom kupiony od Pinardiego.
Z uwagi na tę potrzebę, postanowiłem wznieść nowy budynek. Aby móc nadal korzystać ze starych pomieszczeń, dobudowano skrzydło, które stanowiło jakby przedłużenie domu Pinardiego (ta część, która ciągnie się od schodów, znajdujących się dziś w centrum domu aż do pokoików ks. Bosko).
Była już co prawda późna jesień, ale prace posuwały się naprzód bardzo szybko i wkrótce podciągnęliśmy mury aż po dach. Położono już belki wspierające go, przybito listwy, obok leżały przygotowane dachówki, kiedy trzeba było przerwać pracę z powodu gwałtownej ulewy. Lało przez kilka dni i nocy pod rząd i woda spłukała całą świeżą zaprawę, odsłaniając gołe ściany z cegieł i kamieni.

Każdy ucieka, ale nie wie dokąd
Było około północy i wszyscy spaliśmy, kiedy rozległ się gwałtowny hałas, wzmagający się z każdą chwilą. Wszyscy się obudzili i, nie wiedząc co się dzieje, przerażeni, owinięci w koce i prześcieradła, wybiegli z sypialni. W tym zamieszaniu każdy uciekał, nie wiedząc dokąd, ogarnięty jedynie pragnieniem oddalenia się od tego niebezpiecznego miejsca. Rozgardiasz i hałas narastał, a wreszcie całe belkowanie dachu, dachówki i ściany zwaliły się w gruzy.
Nowa budowla opierała się o mały i stary dom, więc istniało niebezpieczeństwo, że walące się gruzy pogrzebią wszystkich. Ale do żadnego wypadku nie doszło, nie licząc strasznego łoskotu, który tak nas przeraził.
Rano przybyła komisja inżynierów, przysłana przez Radę Miejską, na wizję lokalną. Kawaler Gabetti, widząc wysoki słup, wyrwany z podstawy i zwisający nad sypialnią, krzyknął:
- Podziękujcie Najświętszej Maryi Pannie Pocieszenia. Ten słup tylko cudem się trzyma. Gdyby runął, przywaliłby gruzami ks. Bosko i trzydziestu chłopców, którzy spali w sypialni piętro niżej.
Prace obciążały przedsiębiorstwo budowlane i najwięcej stracił na tym mistrz. Nasze szkody oszacowano na dziesięć tysięcy. Zdarzyło się to 2 grudnia 1852 roku.
Wśród tylu smutnych wypadków, które towarzyszą życiu ludzkiemu, zawsze jednak ręka Boga zmniejsza nasze nieszczęścia. Gdyby ściany zawaliły się o dwie godziny wcześniej, pogrzebałyby uczniów ze szkoły wieczorowej, w której lekcje kończyły się o dziesiątej i chłopcy, po wyjściu, bawili się zwykle jeszcze przez ponad pół godziny pod sklepieniem wznoszonego budynku. Było ich ponad trzystu. Nieszczęście zdarzyło się, gdy już sobie poszli.

Co teraz robić?
Była już zbyt późna jesień, by kończyć lub od początku zacząć prace. Jak rozwiązać sytuację? Jak pomieścić tylu chłopców w małym i na wpół rozwalonym domu?
Z potrzeby uczyniliśmy cnotę. Wzmocniliśmy mury starej kaplicy - szopy i przekształciliśmy ją w sypialnię. Lekcje przenieśliśmy do nowego kościoła, który zaczął w związku z tym funkcjonować jako kościół w dni świąteczne i jako szkoła w ciągu tygodnia.
W tym samym roku wzniesiono dzwonnicę stojącą obok kościoła św. Franciszka Salezego. Pan Michał Scannagatti, nasz dobroczyńca, podarował nam wszystkie lichtarze na główny ołtarz, które po dziś są jedną z najpiękniejszych ozdób kościoła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz