5. Powrót razem z mamą Małgorzatą

Cały dobytek w jednym koszu
Miesiące rekonwalescencji spędziłem u rodziny. Teraz byłem już zdecydowany wrócić do moich ukochanych chłopców. Każdego dnia któryś z nich odwiedzał mnie albo pisał do mnie, a wszyscy prosili o jedno: „Niech ksiądz szybko wraca!”.
Ale gdzie mieszkać, skoro zwolniono mnie z pracy w Schronisku? Skąd wziąć środki na dzieło, które z każdym dniem kosztowało coraz więcej trudu i pieniędzy? Przecież ludzie, którzy pracowali dla Oratorium, i ja sam musieliśmy z czegoś żyć.
W tym okresie zwolniły się dwa pokoje w domu Pinardiego, więc wynająłem je dla mnie i dla matki.
- Mamo - powiedziałem jej pewnego dnia - powinienem przenieść się na Valdocco i wziąć kogoś, kto by zajął się gospodarstwem. Ale w tym domu mieszkają osoby, którym ksiądz nie może zaufać. Jedyną osobą, która może mnie uchronić od podejrzeń i złośliwych przytyków, jesteś ty.
Zrozumiała całą powagę mych słów i odpowiedziała:
- Jeśli sądzisz, że taka jest wola Pana, jestem gotowa pojechać z tobą.
Ze strony mojej matki było to duże poświęcenie. Nie miała bogactwa, ale w rodzinie czuła się królową. Młodsi i starsi kochali ją i słuchali jej we wszystkim.
Z Becchi wysłaliśmy parę rzeczy niezbędnych do urządzenia pokojów. Inne przenieśliśmy z pokoiku w Schronisku.

Przed wyjazdem matka wypełniła jeszcze jeden kosz bielizną, koniecznymi przedmiotami, ja wziąłem brewiarz, mszał, parę książek i zeszytów. Był to cały nasz dobytek.
Z Becchi wyruszyliśmy pieszo. Zrobiliśmy postój w Chieri, a wieczorem 3 listopada 1846 roku dotarliśmy do Valdocco. Widząc zupełnie puste pokoje, mama uśmiechnęła się i powiedziała:
- W Becchi miałam zawsze w domu tyle roboty, musiałam przydzielać wszystkim zajęcia. Tu będę o wiele spokojniejsza.

Wiano mamy
Ale z czego żyć, jeść, płacić czynsz? A przecież to nie było jeszcze wszystko: w każdej chwili wielu chłopców prosiło mnie o chleb, buty, koszule i odzież. Koniecznie ich potrzebowali, by mogli stawić się w pracy.
Sprowadziliśmy do domu trochę wina, pszenicy, kukurydzy i fasoli. By móc stawić czoła pierwszym wydatkom, sprzedaliśmy jedną winnicę i kawałek pola, a matka kazała sobie przysłać swoje wiano, którego do tej pory zazdrośnie strzegła. Z niektórych jej sukien uszyliśmy ornaty, z bielizny - obrusy na ołtarz i szaty potrzebne przy odprawianiu Mszy świętej. Tym zajęła się pani Gastaldi, która wzięła sobie bardzo do serca potrzeby Oratorium.
Mama miała też złoty łańcuszek i parę pierścionków. Sprzedała je teraz, by kupić rzeczy potrzebne do kościoła. Któregoś dnia usłyszałem, jak mama, będąca zawsze w humorze, podśpiewywała: „Biada światu, jeśli ma nas za przybłędy nie posiadające niczego”.
 
Tylu uczniów, a tak mało miejsca
Po załatwieniu pierwszych spraw związanych z urządzeniem domu wynająłem jeszcze jeden pokój, w którym zorganizowałem zakrystię. Nie było pomieszczeń na prowadzenie lekcji, które przez jakiś czas odbywały się w kuchni lub w moim pokoju. Ale wśród chłopców byli także porządni hultaje, którzy wszystko psuli lub przewracali do góry nogami. Po rozdzieleniu klas, rozmieściliśmy je w zakrystii i w różnych częściach kościoła. Ale podczas gdy jedna klasa czytała na głos, inna śpiewała chórem, a spóźnialscy z trzeciej przebiegali przez cały kościół, więc wciąż panował rozgardiasz.
Dopiero po paru miesiącach mogłem wynająć jeszcze dwa pokoje i szkolą wieczorowa zaczęła funkcjonować lepiej.
Jak już wspomniałem, zimą 1846-47 roku osiągnęliśmy doskonałe rezultaty w szkole wieczorowej. Co wieczór mieliśmy średnio trzystu uczniów. Uczyliśmy języka i arytmetyki, ale także muzyki i śpiewu, które zawsze w naszej szkółce kwitły.
Przypis ks. Bosko (dopisany po zakończeniu rozdziału).
Trzeba pamiętać o tym, że pierwsze klasy wieczorowe otwarte w Turynie, to były klasy utworzone w domu Moretty w listopadzie 1845 roku. W trzech klasach nie mogliśmy pomieścić wówczas więcej niż dwustu uczniów. Dobre wyniki, jakie wówczas osiągnęliśmy, skłoniły nas jednak do otworzenia ich na nowo, gdy tylko uzyskaliśmy stałą siedzibę na Valdocco.
Wśród osób, które pomagały nam w prowadzeniu szkoły i przygotowywały młodzież do deklamacji i wystawiania sztuk, muszę wspomnieć: ks. Chiavesa, ks. Musso i ks. Jacka Carpano.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz