8. Pochylony nad białymi kartkami

Niewielka książeczka otwierająca horyzont
W mojej nauce popełniłem poważny błąd. W szkole średniej czytałem dniami i nocami dzieła klasyków pogańskich. Szczerze podziwiałem legendy i mity greckie i rzymskie, pisane olśniewającym wprost językiem.
W porównaniu z nimi dzieła pisarzy chrześcijańskich nie podobały mi się i w końcu zacząłem sądzić, że nie da się pogodzić religii chrześcijańskiej z pięknym językiem i wielką poezją. Nawet utwory Ojców Kościoła wydawały mi się pozbawione większych walorów artystycznych. Zasady religijne były w nich wyłożone jasno i przekonywująco, ale w sposób, który ze sztuką nie miał wiele wspólnego.
Na szczęście Opatrzność pomogła mi zmienić zdanie. Na początku drugiego roku filozofii poszedłem pewnego dnia złożyć pokłon Jezusowi w tabernakulum. Nie mając przy sobie książki do nabożeństwa, przeczytałem parę rozdziałów znalezionego na ławce modlitewnika. Byłem zdumiony głębią myśli i prostotą oraz pięknem wykładu. Pomyślałem, że autor tej książki musiał być wielkim pisarzem.
Wielokrotnie wracałem jeszcze potem do tej małej, a tak wielkiej książki i odkryłem, że w jednej jej linijce było więcej mądrości niż w grubych tomach autorów starożytnych.

Lektura O naśladowaniu Chrystusa położyła kres lekturom świeckim. Wkrótce potem przeczytałem Dzieje starego i Nowego Testamentu Calmeta, Zabytki starożytności judejskiej Józefa Flawiusza, Refleksje o religii wielebnego Marchettiego, dzieła Frayssinousa, Balmesa, Zucconiego oraz wiele innych utworów chrześcijaństwie. Bardzo mi się spodobała Historia Kościoła Fleuryego (nie wiedziałem, że zalecano lektury tych 20 tomów), a z jeszcze większą przyjemnością przeczytałem książki Cavalca, Passavantiego, Segneriego i Dzieje Kościoła Henriona.

Można by zadać pytanie, czy czytanie wszystkich tych książek nie przeszkadzało mi w nauce szkolnej. Spokojnie mogę na to odpowiedzieć, że nie, bo nadal dopisywała mi świetna pamięć, wystarczyło więc, bym uważał na lekcji i przeczytał materiał z podręcznika, a przeznaczony na naukę własną czas mogłem wykorzystywać na lekturę. Przełożeni wiedzieli o tym, ale zostawiali mi wolną rękę.

Sam na sam z Homerem
Szczególnie leżała mi na sercu nauka greki.
Zacząłem jej się uczyć w szkole średniej. Z tego właśnie okresu datowała się moja znajomość gramatyki greckiej i pierwsze próby tłumaczeń.
W 1836 roku nadarzyła się doskonała sposobność, by pogłębić dotychczas zdobyte wiadomości. Turynowi zagrażała epidemia cholery i Ojcowie Jezuici postanowili przenieść poza miasto uczniów z kolegium del Carmine, do przeznaczonego na wypoczynek domu, w zamku w Montaldo koło Turynu.
Ponieważ przeniesiono tam zarówno uczniów zamieszkałych w internacie, jak i dochodzących, do opieki nad nimi potrzeba było dwa razy tyle co zwykle wychowawców i korepetytorów. Ksiądz Cafasso, do którego zwrócono się z prośbą o polecenie paru chętnych do tej pracy kleryków, wymieni! mnie jako kandydata na wychowawcę jednej sali i korepetytora języka greckiego.
Okoliczności skłoniły mnie więc do poważniejszego zajęcia się tym językiem. Wśród Jezuitów był niejaki ojciec Bini, doskonały znawca greki, który bardzo mi w tym pomógł. W ciągu czterech miesięcy pomagał mi tłumaczyć cały Nowy Testament, pierwsze dwie księgi Iliady Homera i Ody Pindara i Anakreonta, a ponieważ wykazałem wiele dobrej woli, postanowił i później mi pomagać. Przez cztery lata wysyłałem co tydzień tłumaczenie grecko-włoskie lub włosko-greckie, które on następnie skrupulatnie poprawiał i odsyłał mi opatrzone stosownymi uwagami. Dzięki temu mogłem posługiwać się greką z taką samą łatwością, z jaką posługiwałem się łaciną.
W tym samym czasie uczyłem się także francuskiego oraz zabrałem się do podstaw języka hebrajskiego. Nauka tych trzech języków: greki, hebrajskiego i francuskiego była zawsze dla mnie dużą przyjemnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz