23. Szarik

"Gdy zobaczyłem obok dużego psa”
Pies Szarik (Grigio) stał się przedmiotem wielu dyskusji i różnych przypuszczeń. Niemało spośród was go widziało i głaskało. Zostawiając na boku dziwne historie opowiadane o tym psie, przedstawię to, co jest samą prawdą.
Częste, brzydkie kawały, których stałem się obiektem, przemawiały za tym, bym raczej nie chodził sam do Turynu. W tych czasach szpital psychiatryczny był ostatnim budynkiem miejskim i idąc stamtąd w stronę Oratorium, trzeba było przejść duży odcinek drogi przez porośnięte zaroślami i akacjami pustkowie.
Pewnego późnego wieczoru, już po zmroku, wracałem samiuteńki do domu, trochę z duszą na ramieniu, gdy zobaczyłem obok dużego psa, którego widok w pierwszej chwili mnie przestraszył. Nie warczał jednak na mnie, a nawet okazywał mi radość, jakbym był jego panem. Zawarliśmy przyjaźń i psisko odprowadziło mnie aż do Oratorium. To samo powtórzyło się jeszcze wielokrotnie. Mogę stwierdzić, że Szarik pomógł mi wiele razy w nadzwyczajny sposób. Przedstawię kilka faktów.

Pod koniec listopada 1854 roku, w mglisty i deszczowy wieczór, wracałem sam z miasta. By nie iść przez pustkowie, wybrałem drogę, która prowadzi od Sanktuarium Matki Boskiej Pocieszenia do Cottolengo. W pewnej chwili zauważyłem, że w niewielkiej odległości za mną idzie dwóch mężczyzn. Przyspieszali lub zwalniali kroku za każdym razem, gdy zaczynałem iść szybciej lub wolniej. Spróbowałem przejść na drugą stronę, by uniknąć spotkania z nimi, ale szybko wyprzedzili mnie. Chciałem wrócić, ale było za późno: doskoczyli do mnie w dwóch susach i w ciszy zarzucili mi na głowę płaszcz. Próbowałem się z niego wyplątać, ale na próżno. Jeden z mężczyzn usiłował mi zatkać usta chusteczką. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem. I w tym momencie pojawił się Szarik. Ujadając wściekle, rzucił się z pazurami na twarz jednego, a potem drugiego chwycił zębami. Teraz napastnicy musieli zająć się psem.
- Niech pan weźmie tego psa! - zawołali drżąc.
- Zawołam, jeśli zostawicie mnie w spokoju.
- Niech pan go natychmiast zawoła! - błagali.
Szarik dalej ujadał jak wściekły wilk. Mężczyźni umknęli chyłkiem, a Szarik, idąc cały czas przy nodze, odprowadził mnie aż do Cottolengo. Otrząsnąłem się ze strachu i z przyjemnością wypiłem napój, którym mnisi z Cottolengo mnie miłosiernie poczęstowali. Po czym, już z eskortą, wróciłem do domu.

„Nie róbcie mu krzywdy. To pies ks. Bosko”
Co wieczór, gdy wracałem sam, ledwie wchodziłem między drzewa, niespodziewanie zjawiał się Szarik. Któregoś wieczoru wszedł za mną na podwórko i stał się bohaterem długiej sceny. Ktoś chciał odpędzić go kijem, inni obrzucić kamieniami, ale Józef Buzzetti zawołał:
- Nie róbcie mu krzywdy. To pies ks. Bosko.
Wtedy zaczęli go głaskać i bawić się z nim, a potem zaprowadzili do mnie. Byłem w refektarzu i jadłem kolację z paroma księżmi i matką. Wszyscy spojrzeli na niego i osłupieli.
- Nie obawiajcie się, to mój Szarik. Wpuśćcie go!
Pies obszedłszy naokoło stół, przyszedł do mnie, machając ogonem. Pogłaskałem go i dałem mu zupy i chleba, ale nie chciał jeść.
- To czego chcesz? - wyszeptałem. Poruszał uszami i po machał ogonem. - Jeśli nie chcesz jeść, to odejdź w pokoju powiedziałem.
Szarik, wciąż radosny, oparł łeb na obrusie, jakby chciał mi coś powiedzieć i życzyć mi dobrej nocy, potem pozwolił się wyprowadzić chłopcom, zaskoczonym i ucieszonym. Tego wieczoru przywiózł mnie do domu powozem pewien przyjaciel.

Szarika już nie było
Ostatni raz widziałem Szarika w 1866 roku, po drodze z Morialdo do Moncucco, do domu przyjaciela, Alojzego Moglli. Proboszcz z Buttigliery odprowadził mnie kawałek i tak noc zaskoczyła mnie w połowie drogi.
- Gdyby był tu ze mną Szarik - powiedziałem w duchu - byłoby mi znacznie raźniej.
Zaraz potem wdrapałem się na stromo położoną łąkę, by nacieszyć oczy ostatnimi połyskami światła. W tej chwili Szarik wybiegł mi radośnie naprzeciw i odprowadził mnie przez resztę drogi, tj. trzy kilometry.
Gdy dotarłem do domu Moglii, gdzie mnie już oczekiwano, gospodarze, ujrzawszy psa, poprosili mnie, bym przeszedł z tyłu domu, żeby Szarik nie pogryzł się z dwoma psami, znajdującymi się na podwórzu. 
- Rozszarpałyby się nawzajem - powiedział Alojzy Moglia. Długo rozmawialiśmy z całą rodziną, potem poszliśmy na kolację, zostawiając Szarika w kącie. Gdy skończyliśmy jeść. Alojzy rzekł:
- Trzeba coś zanieść dojedzenia Szarikowi.
Wzięliśmy trochę jedzenia i zanieśliśmy psu. Szukaliśmy go w każdym kącie, ale zniknął. Wszyscy bardzo się zdziwili, bo drzwi i okna były zamknięte, a i podwórzowe psy nie dały znaku, że poczuły, jak wychodził. Szukaliśmy także w pokojach na piętrze, ale nikt go nie znalazł.
Było to ostatnie spotkanie z Szarikiem, psem, który stał się przedmiotem tylu dociekań i dyskusji. Nigdy nie dowiedziałem się, kto był jego panem. Wiem tylko, że w wielu niebezpieczeństwach ten pies był dla mnie opatrznościową opieką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz