1. Młodziutki linoskoczek

Wzrostu byłem małego
Wiele razy pytano mnie, w jakim wieku zacząłem zajmować się dziećmi. Mogę powiedzieć, że już w wieku dziesięciu lat robiłem, co mogłem, tzn. organizowałem coś w rodzaju Oratorium.

Byłem bardzo mały, ale starałem się zrozumieć skłonności moich kolegów. Patrzałem im prosto w twarz i potrafiłem odczytać ich myśli, jakie snuły im się po głowie. Z tego powodu moi rówieśnicy bardzo mnie lubili, a zarazem obawiali się mnie.

Każdy chciał mnie mieć za przyjaciela i sędziego w wypadkach sporu. Komu mogłem, czyniłem dobro, zła nie wyrządzałem nikomu. Starali się pozyskać mą przyjaźń, abym ich bronił w razie nieporozumień, wynikających z zabaw. Co prawda byłem małego wzrostu, ale miałem siłę i odwagę, które nawet w starszych ode mnie budziły lęk. I tak, gdy tylko wybuchały spory, kłótnie i bójki, wybierano mnie na sędziego i nikt nie podważał moich decyzji.

Opowiadania na łąkach i w oborze
Szczególną sympatię zyskiwały mi moje opowiadania. Mówiłem o zdarzeniach słyszanych na kazaniach czy na lekcjach katechizmu lub też o przygodach wyczytanych w Królach Francji, Złym Gueńnie i Bertoldzie i Bertoldinie.

Koledzy, na mój widok, biegli ku mnie gromadnie. Domagali się, bym im coś opowiedział, pomimo że byłem jeszcze taki mały, iż z trudnością pojmowałem to, co czytałem.

Często przyłączali się do chłopców niektórzy dorośli, tak że, gdy szedłem do Castelnuovo czy wracałem do domu poprzez pola i łąki, otaczały mnie setki osób, chcących posłuchać biednego, tyle że obdarzonego niezłą pamięcią chłopaka. Nie miałem wykształcenia, ale wśród nich wyglądałem na mędrca. Stare przysłowie mówi, że w królestwie ślepców nawet jednooki może zostać królem.

Zimą wiele rodzin chłopskich spędzało wieczory w oborze (najcieplejszym pomieszczeniu). Wtedy wszyscy mnie zapraszali, bym opowiadał im swoje historie. Bardzo się cieszyli, gdy pięć czy nawet sześć godzin wieczoru mogli spędzić na słuchaniu w bezruchu historii Królów Francji. Mały lektor stał na ławce, tak by wszyscy go mogli widzieć. Interesującym jest fakt, że ludzie mówili: „Idziemy posłuchać kazania”, jako że przed i po gawędzie wszyscy się żegnaliśmy i odmawialiśmy Ave Maria.

Skakałem i tańczyłem na linie
Kiedy było ciepło i ładnie, wszystko się zmieniało i stawało się bardziej absorbujące. W świąteczne dni chłopcy z okolicznych domów, a nawet odległych osiedli przychodzili do mnie, a ja dawałem przedstawienie, pokazując numery, jakich się nauczyłem.

W targowe dni chodziłem oglądać linoskoczków i sztukmistrzów. Uważnie przyglądałem się ich sztuczkom i popisom zręczności, a po powrocie do domu tak długo je powtarzałem i próbowałem, aż się ich nauczyłem. Można sobie wyobrazić, na jakie upadki i koziołki się narażałem. A jednak, choć trudno w to uwierzyć, mając jedenaście lat, pokazywałem sztuczki, robiłem salto mortale, chodziłem na rękach, skakałem i tańczyłem na linie jak prawdziwy linoskoczek.

Każdego świątecznego popołudnia dawałem przedstawienie.
W Becchi jest łąka, na której rosło sporo drzew, a miedzy innymi potężna grusza. Przywiązywałem do niej linę, której drugi koniec przymocowywałem do drugiego drzewa. Obok stawiałem stolik z torbą do sztuczek iluzjonistycznych. Na ziemi rozkładałem dywanik do ćwiczeń gimnastycznych.

Kiedy wszystko było już gotowe i licznie zgromadzeni widzowie oczekiwali z niecierpliwością na początek, zapraszałem wszystkich do odmówienia Różańca i zaśpiewania jakiejś pieśni religijnej. Potem wchodziłem na krzesło i mówiłem kazanie, tzn. powtarzałem homilię z porannej mszy, albo opowiadałem jakieś ciekawe zdarzenie, o którym usłyszałem lub przeczytałem w jakiejś książce. Po kazaniu jeszcze krótka modlitwa, a potem - początek spektaklu. Kaznodzieja zmieniał się w linoskoczka.

Robiłem salto mortale, chodziłem na rękach, wykonywałem śmiałe ewolucje. Potem przechodziłem do sztuczek. Połykałem monety, aby „znaleźć” je potem na nosie widza. „Wyczarowywałem” kolorowe kulki i jajka, zmieniałem wodę w wino, zabijałem i kroiłem kurczaka, który w chwilę później okazywał się cały i zdrowy.

Na zakończenie wskakiwałem na linę i chodziłem po niej tak pewnie, jakby to była droga: skakałem, tańczyłem, stawałem na niej na rękach, lub zwisałem z niej głową w dół.

Po parogodzinnym przedstawieniu byłem bardzo zmęczony. Kończyłem więc spektakl, odmawiając krótką modlitwę, i rozchodziliśmy się do domów.

Z udziału w przedstawieniach wykluczałem tych, którzy przeklinali, brzydko mówili lub nie przyłączali się do wspólnej modlitwy.„No tak, powiecie, ale żeby pójść na targ i oglądać występy iluzjonistów, trzeba kupić bilet. Skąd brałeś pieniądze?”.

Zdobywałem je na tysiąc różnych sposobów. Odkładałem napiwki, prezenty, drobne sumy, które mama czy inni dawali mi w święta na cukierki. Poza tym łowiłem ptaki i sprzedawałem je, podobnie jak uzbierane w lesie grzyby i zioła.

Zapytacie pewnie, co na te moje wędrówki i występy mówiła mama? Powiem wam, że mama bardzo mnie kochała. Opowiadałem jej wszystko: moje plany i przedsięwzięcia. Bez jej aprobaty nie robiłem nic. Ona o wszystkim wiedziała, przyglądała się i zgadzała. Jeśli czegoś mi było potrzeba, starała się to dla mnie zdobyć. Również i koledzy, gdy brakowało czegoś do występów, z chęcią mi pożyczali.

za: Św. Jan Bosko, Wspomnienia Oratorium, Wydawnictwo Salezjańskie, Warszawa 2010.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz