8. Spotkanie z Alojzym Comollo

Niebezpieczeństwo powtarzania roku
Na zakończenie roku nauk humanistycznych (druga klasa), egzaminy odbywały się pod przewodnictwem nadzwyczajnego komisarza, prof. Józefa Grazzaniego, znanego ze swych zasług w szkolnictwie i wysłanego przez Najwyższą Radę ds. Oświaty.
Był dla mnie bardzo uprzejmy. Od tego spotkania, które do dziś wspominam z wdzięcznością, zrodziła się trwająca nadal przyjaźń. Ksiądz Grazzani żyje dziś (1873) w Moltedo Superiore, niedaleko Onegli, gdzie się urodził. Oprócz innych dobrych uczynków, płacił co roku w naszym kolegium w Alassio czesne za jednego z chłopców, pragnącego w przyszłości zostać księdzem.

Egzaminy przebiegały w bardzo poważnej atmosferze. Przystąpiło nas do nich czterdziestu pięciu i wszyscy przeszliśmy do następnej klasy. Tylko ja, podając koledze pod ławką tłumaczenie, naraziłem się na oblanie, ale dzięki wyrokowi mojego najdroższego profesora Giusana, dominikanina, uszło mi to na sucho. Profesor wyznaczył mi inny tekst do tłumaczenia, który zrobiłem dobrze i w ten sposób otrzymałem bardzo dobre oceny.
Z polecenia rady miejskiej, w każdej klasie przynajmniej jeden uczeń, który otrzymał maksymalne oceny ze sprawowania i z nauki, był zwalniany z opłaty za szkołę (12 lirów). Ponieważ zawsze szło mi dobrze, co roku zwalniano mnie z tej opłaty.

Tego roku straciłem jednego z mych najdroższych przyjaciół: Pawła Braję, który zmarł 10 lipca, po długiej chorobie. Starałem się naśladować jego dobroć, jego pokorne przyjmowanie cierpienia i żywą wiarę. Dołączył do św. Ludwika, którego tak podziwiał za życia. Jego śmierć była bolesnym ciosem dla całej szkoły. Wszyscy uczestniczyliśmy w jego pogrzebie, a podczas wakacji wielu przystępowało parokrotnie do Komunii i odmawiało różaniec w jego intencji.
Bóg jednak w swej dobroci wypełnił pustkę, jaką pozostawił po sobie Paweł, zsyłając nam innego przyjaciela, równie dobrego, a w przyszłości jeszcze bardziej sławnego niż on: Alojzego Comollo.

„Zmuszę cię silą”
Po ukończeniu przedmiotów humanistycznych prof. Piotr Banaudi i inni poradzili mi, bym z pominięciem roku retoryki (/ klasa, odpowiednik V klasy gimnazjum), spróbował od razu zdać egzamin na filozofię (liceum klasyczne).
Rzeczywiście zdałem ten egzamin i przeszedłem, ale mimo to w latach 1834-35 chodziłem na retorykę, bo bardzo lubiłem literaturę. Dzięki temu właśnie spotkałem Alojzego Comollo.
Napisałem życiorys tego wspaniałego młodzieńca, by każdy mógł się z nim szczegółowo zapoznać. Tu przypomnę tylko dni naszego spotkania.
Wśród uczniów naszej klasy rozeszła się pogłoska, że przyjdzie do nas „święty chłopak”. Był to siostrzeniec proboszcza z Cinzano, starego i szanowanego za świątobliwość księdza. Chciałem poznać tego chłopca, ale nie znałem nawet jego imienia. A oto, jak go poznałem.
Byliśmy w klasie i niektórzy bawili się, robiąc zawody w przeskakiwaniu przez pochylonego kolegę. Mistrzami w tej niebezpiecznej grze byli najbardziej postrzeleni i najmniej pilni.

W tym momencie wszedł do klasy około 15-letni chłopak i spokojnie zajął swoje miejsce w ławce wśród całego tego rozgardiaszu, a potem otworzył książki i zaczął się uczyć. Wydawał się być głuchy na rozlegające się naokoło wrzaski.
Co poniektórzy zaczęli na niego krzywo patrzeć, a jeden, bezczelniejszy od innych, podszedł do niego, złapał go za rękę i zawołał:
- Chodź z nami grać.
- Nie potrafię, nigdy w to nie grałem - wybąkał zaczepiony.
- No to teraz się nauczysz. Chodź, albo siłą cię do tego zmuszę.
- Możesz mnie pobić, jeśli chcesz, ale nie będę się z wami bawił.
Łobuz najpierw pociągnął go za rękę, a potem wymierzył mu dwa policzki, które rozległy się gromkim echem w całej klasie. Krew we mnie zawrzała. Spodziewałem się, że znieważony słusznie się zemści, tym bardziej, że był silniejszy i wyższy od przeciwnika, a tymczasem nic takiego się nie stało. Z czerwoną, prawie siną twarzą, spoliczkowany spojrzał z litością na łobuza i powiedział mu:
- Zadowolony teraz jesteś? To zostaw mnie w spokoju. Wybaczam ci.
Oniemiałem: to był czysty heroizm. Natychmiast zacząłem rozpytywać o imię tego młodzieńca: był to właśnie Alojzy Comollo, „świątobliwy chłopiec”, siostrzeniec proboszcza z Cinzano.

Stanęli przede mną murem
Od tego momentu zostaliśmy serdecznymi przyjaciółmi. Mogę powiedzieć, że od niego właśnie nauczyłem się żyć prawdziwie po chrześcijańsku. Błyskawicznie się rozumieliśmy i zaczęliśmy cenić. Potrzebowaliśmy nawzajem siebie: ja potrzebowałem jego pomocy duchowej, on - mojej fizycznej. Faktem jest, że nieśmiały Alojzy nawet nie śmiał próbować bronić się przed zaczepkami i zniewagami. Mnie natomiast, ze względu na moją odwagę i siłę, szanowali wszyscy, nawet starsi i silniejsi ode mnie.
Któregoś dnia chcieli poniżyć i pobić Alojzego i Antoniego Candelo, innego dobrego chłopca. Krzyknąłem, żeby zostawili ich w spokoju, ale nie posłuchali mnie. Zaczęli ich wyzywać, na co powiedziałem:
- Kto jeszcze powie choćby jedno wyzwisko, będzie musiał policzyć się ze mną.
Wtedy najwyżsi i najbezczelniejsi stanęli przede mną mu- rem, podczas gdy jeden, czując się pewnie za taką zasłoną, dwukrotnie spoliczkował Alojzego. Wpadłem we wściekłość. Nie mogąc sięgnąć po jakiś kij czy krzesło, złapałem jednego ze stojących przede mną za ramiona i posługując się nim jak maczugą, zacząłem walić pozostałych.
Kiedy rozłożyłem ich na ziemi, inni uciekli z wrzaskiem.
W tym momencie wszedł profesor, a widząc młócące ręce i nogi wśród nieopisanych krzyków, zaczął krzyczeć na nas i na prawo i lewo zadawać ciosy.
Gdy udało mu się w końcu zaprowadzić jaki taki porządek kazał sobie opowiedzieć, skąd wynikło całe zamieszanie, a nie mogąc uwierzyć, polecił mi odtworzyć scenę. Wybuchnął śmiechem na ten widok, po nim inni, aż w końcu profesor zapomniał mnie ukarać.

„Jesteś tak zajęty rozmową z ludźmi...”
Alojzy za to nie omieszkał udzielić mi lekcji, gdy tylko znaleźliśmy się sami.
- Janku - powiedział - twoja siła przeraża mnie. Bóg dał ci ją nie po to przecież, byś wyrządzał krzywdę kolegom. On chce, byśmy wybaczali, byśmy kochali, byśmy czynili dobro tym, którzy wyrządzają nam zło.
Jego dobroć była wprost niewiarygodna. W końcu dałem się przekonać i pozwoliłem by mnie prowadził.
Wraz z Alojzym Comollo i Wilhelmem Carigliano, często przystępowaliśmy razem do spowiedzi i do Komunii, chodziliśmy na medytacje i lektury duchowe, służyć do Mszy i oddać hołd Jezusowi ukrytemu w Najświętszym Sakramencie. Alojzy proponował nam to zawsze z taką dobrocią i uprzejmością, że wręcz nie sposób było mu odmówić.
Pewnego dnia, przechodząc koło kościoła, rozmawiałem z kolegą i zapomniałem zdjąć beret. Alojzy, choć w sposób bardzo uprzejmy zwrócił mi na to uwagę:
- Jesteś tak zajęty rozmową z ludźmi, Janku, że nawet nie zauważasz tego, iż przechodzisz obok domu Pana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz