22. "Chcieli mnie zabić"

Sto sześćdziesiąt lirów za zabicie ks. Bosko
Zamachy, o których opowiem, wydają się bajkami, ale niestety są smutną prawdą, na co mam zresztą wielu świadków. Oto jeszcze jedna i dziwniejsza opowieść.
Pewnego sierpniowego wieczoru, o godzinie 6-tej po południu, stałem przy furtce Oratorium w otoczeniu chłopców, gdy usłyszeliśmy krzyk:
- Morderca! Morderca!
Człowiek, którego doskonale znałem i któremu wyświadczyłem wiele dobrego, biegł w moim kierunku, bez marynarki, potrząsając długim nożem. Krzyczał:
- Chcę księdza Bosko! Chcę księdza Bosko!
Wszyscy rzucili się do ucieczki. W zamieszaniu napastnik pomylił się i pobiegł za klerykiem, który tak samo jak ja nosi! czarną sutannę. Gdy spostrzegł swój błąd, odwrócił się wściekły, szukając mnie, ja jednak miałem już czas uciec po schodach domu Pinardiego. Ledwie zdążyłem zatrzasnąć furtkę, która służyła za drzwi, gdy dobiegł do niej. Zaczął walić w pręty i gryźć je, krzycząc cały czas jak oszalały. Wszystko na próżno: ja już byłem w bezpiecznym miejscu. Moi chłopcy chcieli rzucić się razem na nieszczęśnika i rozszarpać go, ale zawołałem, żeby go zostawili w spokoju i usłuchali mnie. Posłałem paru, by zawiadomili siły bezpieczeństwa, kwesturę i policję, ale nikt nie przyszedł. Dopiero o 21.30 zjawili się wreszcie dwaj policjanci, którzy złapali łobuza i zaprowadzili do kwestury.
Następnego dnia, kwestor przysłał policjanta z zapytaniem, czy wybaczam temu nieszczęśnikowi. Odpowiedziałem, że wybaczam jak zawsze, ale też w imieniu prawa, proszę władzę o lepszą ochronę obywateli i ich mieszkań. Wyda się niewiarygodne, ale następnego dnia o tej samej godzinie, ten łotr znów czekał na mnie niedaleko domu.
Pewien mój przyjaciel, widząc, że władza nie ma zamiaru mnie bronić, poszedł porozmawiać z nieszczęśnikiem i usłyszał:
- Zapłacono mi. Dajcie mi tyle samo, ile dają ci, co mi to zlecili, a zostawię księdza Bosko w spokoju.
Otrzymał osiemdziesiąt lirów zaległego czynszu i drugie tyle na następny miesiąc i ta żałosna komedia skończyła się. Wkrótce jednak zaczęła się następna, o której teraz opowiem.

Grad ciosów w ciemności
W około miesiąc później, w pewien niedzielny wieczór, wezwano mnie pilnie do domu Sardiego, niedaleko Schroniska. Trzeba było wyspowiadać umierającą chorą. Mając się na baczności po poprzednich historiach, poprosiłem kilku starszych chłopców, by mi towarzyszyli. Człowiek, który po mnie przyszedł, mówił co prawda:
- Nie trzeba, my księdza odprowadzimy. Niech się chłopcy lepiej pobawią.
Ale te słowa tylko jeszcze bardziej mnie zaniepokoiły. Paru chłopców zostawiłem u podnóża schodów, zaś Józef Buzzetti i Jacek Arnaud poszli ze mną na piętro i zatrzymali się na podeście, o parę kroków od pokoju, w którym leżała chora.
Wszedłem i zobaczyłem ciężko dyszącą, jakby mającą zaraz wydać ostatnie tchnienie, kobietę. Poprosiłem obecnych w pokoju czterech mężczyzn o opuszczenie go, bym mógi rozpocząć spowiedź.
- Zanim się wyspowiadam - wrzasnęła stara - chcę, żeby ten łotr przeprosił mnie za oszczerstwa, jakie o mnie rozpowiadał.
- Nie! - powiedział jeden z obecnych.
- Cisza! - wykrzyknął inny, wstając. Inni też się podnieśli i zaczęła się gwałtowna kłótnia.
- Tak... nie... poderżnę ci gardło... uduszę cię - słychać było dokoła oraz zmieszane z tymi słowami straszne przekleństwa i złorzeczenia. Wśród tego potoku diabelskich słów zgasło światło. Hałas nie ustał, a na mą głowę posypał się grad ciosów kijem. W mig pojąłem pułapkę: chcieli mnie zabić. Nie miałem czasu na myślenie ani na zastanowienie się. Chwyciłem krzesło, zasłoniłem nim głowę przed ciosami i rzuciłem się w stronę drzwi. Uderzenia kijów bębniły o krzesło.
Wyszedłem z tego diabelskiego domu, rzuciłem się między moich chłopców, którzy zaniepokojeni hałasami i wrzaskami próbowali właśnie wyważyć drzwi. Nie odniosłem poważnych obrażeń, tylko jeden cios trafił mnie w kciuk lewej ręki, którą ściskałem oparcie krzesła i oderwał mi paznokieć z kawałkiem ciała. Do dziś mam jeszcze po tym bliznę, ale najgorsze było przerażenie.
Nigdy nie dowiedziałem się, jaka była prawdziwa przyczyna tych zamachów, ale myślę, że miały one na celu to, bym - jak to oni mówili - przestał obrzucać oszczerstwami protestantów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz