17. Eksmisja Oratorium

Siedem miesięcy raju
W kaplicy przy Szpitaliku św. Filomeny Oratorium działało bardzo dobrze. W świąteczne dni chłopcy przybywali bardzo licznie, by odbyć spowiedź i przyjąć Komunię. Po Mszy tłumaczyłem im krótko Ewangelię. Po południu był czas na lekcje katechizmu, śpiewanie pieśni religijnych, krótki wykład nauki chrześcijańskiej, litanie do Matki Boskiej i błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem.

Zajęcia te przeplatałem grami i zawodami, które bawiły chłopców. Rozgrywały się one w alei łączącej klasztor Magdalenek z drogą.

W ten sposób upłynęło nam siedem miesięcy. Wydawało się to nam istnym rajem, ale i stamtąd musieliśmy wyjść i szukać innej siedziby.

Markiza Barolo aprobowała każdą dobroczynność. 10 sierpnia 1845 roku miał być oddany do użytku jej szpitalik dla dziewcząt i nasze Oratorium musiało opuścić tymczasowo zajmowane pomieszczenie. Prawdę mówiąc, te dwa pokoje, które służyły nam za kaplicę, szkołę i miejsce zabaw nie miały żadnego połączenia ze Szpitalikiem. Nawet listewki żaluzji, założone ukośnie do góry, zasłaniały widok na zewnątrz, ale musieliśmy usłuchać. 

Zwróciliśmy się zatem do Rady Miejskiej Turynu z pilnym podaniem, popartym przez Arcybiskupa. W rezultacie pozwolono nam przenieść Oratorium do kościoła św. Marcina przy młynach miejskich.

I tak, w którąś niedzielę 1845 roku poszliśmy objąć w posiadanie naszą nową siedzibę. Każdy niósł, co mógł, a towarzyszyły temu śmiechy, wesołe okrzyki i odgłosy upuszczanych na ziemię rzeczy przez młodych tragarzy. Przez dzielnicę ciągnął pochód dzieci i wyrostków niosących ławy, klęczniki, świeczniki, krzyże, obrazy i obrazki. Była to prawdziwa, choć na wesoło przeprowadzona, migracja. W głębi serca czuliśmy jednak żal.

Ksiądz Borel i kazanie o kapuście
Wyjściu ze Schroniska i przybyciu na nowe miejsce towarzyszyły wygłoszone przez ks. Borela kazania. Dzięki swej ludowej żywiołowości, która zjednywała mu powszechną sympatię, ks. Borel potrafił podnieść nas wszystkich na duchu:
- Kochana młodzieży, jeżeli chce się, by wyrosły piękne i duże głowy kapusty, to trzeba je przesadzać. 1 to samo da się powiedzieć o naszym Oratorium. Przenoszono je z jednego miejsca na drugie, ale przy każdych przenosinach rozrastało się. Was, przychodzących do niego, było coraz więcej i coraz bardziej byliście zadowoleni. Przy parafii św. Franciszka Oratorium zrodziło się z lekcji katechizmu i śpiewów, bo też i więcej nie dałoby się tam zrobić. W pierwszym pokoiku, jaki dostaliśmy w Schronisku, zrobiliśmy postój, jak podróżni jadący pociągiem. Tam już wszyscy mogli otrzymać duchową pomoc: spowiedź, katechizm, tłumaczenie Ewangelii. A na łąkach mogliśmy się wesoło bawić.

W pomieszczeniach przy Szpitaliku zaczęło się prawdziwe życie Oratorium. Wydawało nam się już, że znaleźliśmy wreszcie ostateczną siedzibę, że osiągnęliśmy spokój. Ale Boska Opatrzność pozwoliła, by nam tę siedzibę wymówiono i przeniosła nas tu, do św. Marcina.
Czy długo tu zabawimy? Nie wiemy, ale miejmy nadzieję, że tak. W każdym bądź razie wierzymy, że w naszym Oratorium będzie tak, jak z tą przesadzaną kapustą: wzrośnie liczba chłopców, którzy chcą stać się dobrzy, wzrośnie nasza chęć grania i śpiewania, rozrosną się dzienne i wieczorne szkoły dla tych, którzy ich pragną.

Nie myślmy więc o tym, ile czasu tu pozostaniemy, dużo czy mało; myślmy natomiast o tym, że jesteśmy w rękach Pana i że On zadba o nasze dobro. To pewne, że On nas błogosławi i wspomaga. I On da nam zawsze miejsce, w którym będziemy mogli pomnażać jego chwałę i działać z pożytkiem dla naszych dusz.

Łaski Pana tworzą jakby łańcuch, którego wszystkie kolejne ogniwa łączą się ze sobą. Przyjmując pierwsze łaski, jakie Bóg nam daje, możemy być pewni, że da nam inne, jeszcze większe. Jeśli dziś, chodząc do Oratorium, poprawiamy nasze zachowanie, Bóg pomoże nam wzrastać w dobru przez całe życie, aż wreszcie osiągniemy ojczyznę, którą Bóg nam przygotował, a Jezus da nam nagrodę, na jaką zasłużyliśmy dobrymi uczynkami.

Słów tych słuchało mnóstwo chłopców. Na zakończenie odśpiewaliśmy ze wzruszeniem hymn dziękczynny do Pana.

Dziwne i niepokojące pogłoski
Życie religijne w nowym Oratorium toczyło się dalej jak w Schronisku, choć były spore trudności. Nie wolno nam było odprawiać Mszy ani udzielać błogosławieństwa eucharystycznego. Chłopcy nie mogli zatem przyjmować Komunii, która była podstawowym elementem życia naszego Oratorium. Nie ; było również łatwo organizować zabawy: chłopcy musieli bawić się na ulicy lub na placyku przed kościołem, gdzie przejeżdżały konie i wozy. Nie mając nic lepszego, dziękowaliśmy niebiosom i za to, co nam dały, ale marzyliśmy o lepszym miejscu. Jednocześnie napotkaliśmy na nieprzewidziane sprzeciwy.
Pracownikom młynów i ich rodzinom przeszkadzały zabawy, śpiewy i krzyki naszych chłopców. Zaczęły się skargi w Radzie Miejskiej. Rozeszły się na nasz temat niepokojące pogłoski. Mówiono, że zebrania w Oratorium są niebezpieczne, ponieważ chłopcy są posłuszni na każde moje skinienie, a więc mogą być wykorzystani do rozruchów i rewolucji. Twierdzono także, bez żadnego powodu, że chłopcy niszczyli wszystko w kościele i na zewnątrz, że nawet niszczyli bruk. Miało się wrażenie, jeśliby wierzyć tym pogłoskom, że jeśli natychmiast nie zostaniemy usunięci, to Turyn się zawali.

List zawierający poważne oskarżenia
Pogłoski osiągnęły takie nasilenie, że sekretarz administracji młynów napisał list do burmistrza Turynu, w którym wyliczał i rozdmuchiwał przeciw nam zarzuty. Posunął się wręcz do stwierdzenia, że nasze Oratorium jest siedliskiem niemoralności. List kończył się oświadczeniem, że pracujące przy młynach rodziny nie będą mogły wykonywać swych obowiązków ani żyć spokojnie, dopóki sobie stamtąd nie pójdziemy.
Burmistrz rozumiał doskonale bezpodstawność tych oskarżeń, ale wydał jednak nakaz, byśmy natychmiast opuścili młyny. Byliśmy tym bardzo rozżaleni, ale musieliśmy się wynieść. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz