7. Dni wesołości i dyscypliny

„Jeśli nie masz przyjaciela, który poprawiałby cię, opłać wroga”
W Towarzystwie Wesołości było wielu wspaniałych chłopców. Pamiętam Wilhelma Carigliano z Poirino i Pawła Braję z Chieri. Chętnie uczestniczyli w naszych zabawach, ale na pierwszym miejscu stawiali zawsze obowiązki szkolne. Obaj lubili głośne zabawy, ale też i skupienie w milczeniu i rozmowę z Bogiem.
W świąteczne dni po zebraniach w szkole szliśmy do kościoła św. Antoniego. Jezuici, którzy opiekowali się tym kościołem, prowadzili w nim wspaniałe lekcje katechizmu. Opowiadali zdarzenia i przykłady, które pamiętam do dziś.

W tygodniu Towarzystwo Wesołości zbierało się w domu jednego z członków, by rozmawiać o religii. Mógł w nich uczestniczyć każdy, kto chciał. Do najbardziej wytrwałych bywalców należeli Carigliano i Braja.

Podczas tych zebrań na przemian bawiliśmy się, rozmawialiśmy na tematy związane z chrześcijaństwem, czytaliśmy dobre książki i modliliśmy się. Nawzajem dawaliśmy sobie dobre rady i pomagaliśmy sobie w poprawianiu swych wad. Nieświadomie wcielaliśmy w życie wielką maksymę Pitagorasa: „Jeśli nie masz przyjaciela, który poprawiałby cię, opłać wroga, by oddał ci tę samą przysługę”.

Nauczyciel, który nawet w żartach...
Nie poprzestawaliśmy jednak na samych zebraniach. Razem chodziliśmy słuchać słowa Bożego, do spowiedzi i do Komunii.
W tych czasach, co warto przypomnieć, religia była jedną z podstaw nauczania. Profesor, który choćby w żartach wymówił brzydkie słowo czy zaklął, natychmiast zostałby zwolniony z pracy. Biorąc to pod uwagę, łatwo sobie wyobrazić, jak surowo traktowano buntujących się czy wywołujących zgorszenie uczniów.
W dni powszednie wszyscy wysłuchiwali porannej Mszy świętej, a na rozpoczęcie i na koniec zajęć odmawiali krótką modlitwę i Ave Maria.
W dni świąteczne uczniowie zbierali się w wyznaczonym przez władze szkolne kościele, gdzie najpierw przez kilka minut słuchali lektury duchowej i odśpiewywali nabożeństwo do Matki Boskiej. Potem następowała Msza z homilią. Wieczorem, długie zebranie, poświęcone nauce katechizmu, nieszporom i nauce religii.
Każdy musiał przystępować do spowiedzi i Komunii, a żeby nikt tego obowiązku nie zaniedbywał, raz w miesiącu dostawaliśmy zaświadczenie, że odbyliśmy spowiedź. Kto tego nie dopełnił, nie był dopuszczany do końcowych egzaminów, nawet gdyby był bardzo inteligentny.
Ta surowa dyscyplina przynosiła dobre rezultaty. Chłopcy przez całe lata nie słyszeli złych słów czy przekleństw i w szkole, i w domu zachowywali się grzecznie i z szacunkiem. Często pod koniec roku nawet wyjątkowo liczebne klasy były promowane w całości. Pamiętam, że tak właśnie zdarzyło się, gdy uczęszczałem do trzeciej, drugiej i pierwszej klasy. 

Sympatyczny kanonik
W tych latach wybrałem sobie na spowiednika ks. kanonika Meloria z Kolegiaty w Chieri. Wyszło mi to na dobre. Za każdym razem, gdy szedłem do niego, przyjmował mnie z wielką dobrocią.
Na tych, którzy przystępowali do spowiedzi i Komunii częściej niż raz w miesiącu, patrzono w tych czasach prawie jak na świętych. Wielu spowiedników nie pozwalało na częste przyjmowanie Sakramentów. Ksiądz Meloria natomiast zachęcał mnie zawsze do jak najczęstszych spotkań z Panem. Jeśli znalazłem w sobie siłę, by nie dać się wciągnąć na złą drogę niektórym kolegom, to właśnie dzięki tym jego zawsze ponawianych zachętom.
Przez wszystkie te lata, które spędziłem w Chieri, nie zapomniałem jednak o przyjaciołach z Morialdo. Od czasu do czasu odwiedzałem ich w czwartki. Podczas jesiennych wakacji, gdy tylko dowiadywali się, że miałem przyjechać, wybiegali mi naprzeciw i z tej okazji organizowali zawsze wielką zabawę.
W Morialdo też założyłem Towarzystwo Wesołości, do którego mogli wstąpić wszyscy ci, którzy odznaczali się dobrocią; z roku na rok odchodzili zaś ci, którzy nie sprawowali się dobrze i nabrali smutnych zwyczajów przeklinania i mówienia złych rzeczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz