18. Porażka w kościele św. Piotra w Okowach

Przekrzywiony czepek gospodyni kapelana
Burmistrz i władze miasta, jak mówiłem, doskonale wiedziały o tym, że wysuwane przeciw nam zarzuty były zupełnie bezpodstawne, więc skierowaliśmy do nich nowe podanie o pozwolenie na organizowanie naszych spotkań w kościele Świętego Krzyża, zwanego przez mieszkańców kościołem św. Piotra w Okowach. Dzięki poparciu Arcybiskupa otrzymaliśmy zgodę Rady Miejskiej.
Tak więc, po dwóch miesiącach spędzonych u św. Marcina, znów musieliśmy migrować. Nowa siedziba wydawała się bardziej odpowiednia dla Oratorium. Długie portyki, przestronny dziedziniec i kościół, w którym można było odprawiać Msze, budziły entuzjazm chłopców, z których wielu nie posiadało się z radości.
Ale i tu czekał na nas potężny wróg, którego jeszcze nie znaliśmy. Nie był to żaden ze spoczywających w pobliskich grobach zmarłych. Był to żywy człowiek: gospodyni kapelana. Gdy tylko usłyszała śpiew, krzyki - przyznajmy szczerze - wrzaski Oratorium, wypadła jak burza z mieszkania. W przekrzywionym czepku na głowie, ująwszy się pod boki, zaczęła wrzeszczeć na bawiących się chłopców. Wspomagali ją w tym dzielnie jakaś dziewczynka, pies, kot i całe stado kur. Wydawało się, jakby miała wybuchnąć wojna światowa.
Spróbowałem przemówić do tej kobiety, by uspokoić ją. Powiedziałem jej, że chłopcy nie są źli, że, owszem, są żywi, ale nie robią nic złego. Wtedy zwróciła się do mnie i obrzuciła obelgami.

Ostatni list ks. Tesio
Zrozumiałem, że najlepszym wyjściem było jednak przerwanie zabaw. Zrobiłem lekcję katechizmu, a potem poszliśmy do kościoła, odmówiliśmy różaniec i rozeszliśmy się. Miałem nadzieję, że w następną niedzielę będzie więcej spokoju, ale moje nadziej szybko się rozwiały.
Kiedy kapelan wieczorem wrócił do domu, gospodyni podniosła lament. Mówiła, że ks. Bosko i jego chłopcy są wywrotowcami, łajdakami i że profanują święte miejsce. W końcu, pod jej dyktando, kapelan napisał list do Rady Miejskiej.
Był tak pełen żółci, że natychmiast wydano rozkaz zatrzymania każdego z nas, kto ośmieliłby się tam powrócić.
Przykro mówić, ale był to ostatni list kapelana Tesio. Napisał go w poniedziałek, a w kilka godzin później dostał ataku apopleksji i zmarł. W dwa dni później zmarła także jego gospodyni. Wiadomość ta szybko się rozeszła i wywarła olbrzymie wrażenie, zwłaszcza na młodzieży. Wszyscy chcieli poznać bliżej szczegóły tragedii. Ale w kościele św. Piotra w Okowach nie wolno nam już było się spotykać. Gdzie miały się zatem odbywać nasze spotkania? Nie wiedzieli tego chłopcy, bo nie potrafiłem im podać żadnej konkretnej informacji, a tym bardziej również ja tego nie wiedziałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz