20. Rok 1854. Bezpośrednia konfrontacja z protestantami

„Kolejno przychodzili na Valdocco, by ze mną dyskutować”
Czytanki Katolickie zyskały olbrzymią popularność i zdobyły szerokie kręgi czytelników, ale rozzłościło to protestantów. Próbowali zwalczać je, wydając Lektury Ewangeliczne, ale nie miały one czytelników. Wtedy przeszli do wszelkiego rodzaju ataków na biednego ks. Bosko. Kolejno przychodzili na Valdocco, by ze mną dyskutować, przekonani, że nikt nie oprze się ich argumentacji. Ich zdaniem katoliccy księża byli łatwowierni i dwoma słowami można było swobodnie zapędzić ich w kozi róg.
Czasami przychodzili pojedynczo, czasami parami lub w grupkach. Ja zawsze ich wysłuchiwałem, a ponieważ nie potrafili udzielić odpowiedzi na moje kłopotliwe pytania, odsyłałem ich do ich ministrów po odpowiedź.
Przychodzili Amedeusz Bert, Meille, ewangelista Pugno i wielu innych. Próbowali nakłonić mnie do milczenia i do wstrzymania publikacji naszych książeczek, ale nic nie wskórali. To podsyciło tylko ich złość. Sądzę, że powinienem przytoczyć tu parę faktów.

„Niech ksiądz zostawi Czytanki Katolickie”
Którejś majowej niedzieli wieczorem zaanonsowano mi dwóch panów, którzy chcieli ze mną rozmawiać. Weszli i długo prawili mi różne komplementy. Potem jeden zaczął mówić:
- Pan, panie teologu, otrzymał od natury wielki dar: dar mówienia w sposób dostępny i zrozumiały dla ludu. Powinien pan wykorzystać ten cenny dar na rzeczy pożyteczne dla ludzkości i oddać się w służbę nauce, sztuce i handlowi.
- Cały mój czas pochłaniają Czytanki Katolickie, którym chcę poświęcić wszystkie moje siły.
- Byłoby znacznie lepiej, gdyby napisał pan jakąś dobrą książkę dla młodzieży: podręcznik historii starożytnej, traktat z geografii, fizyki czy geometrii.
- A dlaczego, zdaniem panów, nie powinienem zajmować się Czytankami Katolickimi.
- Bo to oklepane tematy.
- Faktycznie, były już omawiane w rozprawach naukowych, ale nigdy dotąd w formie popularyzatorskiej. I właśnie to mają na celu Czytanki Katolickie.
- Ale to nie przynosi panu żadnych korzyści materialnych. Gdyby natomiast zabrał się pan do pisania takich książek, jak to sugerowaliśmy, zyskałby pokaźną sumę, którą można by wykorzystać na rzecz tego wspaniałego instytutu, jaki Opatrzność panu powierzyła. Możemy nawet już teraz dać niezły zadatek (podali mi cztery tysiąclirowe banknoty). I zapewniamy, że nie będzie to ostatni dar z naszej strony. Przyniesiemy więcej.
- Dlaczego panowie chcą dać mi tyle pieniędzy?
- By zachęcić pana do pisania dzieł, jakie zasugerowaliśmy i by wesprzeć pana wspaniałe Oratorium.
- Wybaczcie mi, panowie, jeśli nie przyjmę waszych pieniędzy. Nie będę pisał żadnej innej książki i nadal będę pracował nad Czytankami Katolickimi.
- Ależ to bezużyteczna praca.
- Jeśli naprawdę jest bezużyteczna, to po co się tak martwić? Po co wydawać tyle pieniędzy, by skłonić mnie do zaprzestania jej?
„Czy wychodząc z domu, jest pan pewien, że wróci?”
- Niech się pan dobrze zastanowi nad tym, co pan robi. Odmawiając, szkodzi pan swemu dziełu i naraża się na konsekwencje i niebezpieczeństwa...
- Doskonale rozumiem, panowie, co mi chcecie powiedzieć. Ale powtarzam jasno i wyraźnie, że kiedy jestem po słusznej stronie, nie boję się nikogo. Zostając księdzem, poświęciłem się sprawie Kościoła i biednych ludzi, i dalej zamierzam działać w tym samym kierunku, m.in. pisząc i publikując Czytanki Katolickie.
- Źle pan robi - powiedzieli z pogróżką w głosie i wstali. - Źle pan robi, obrażając nas. Czy wychodząc z domu, jest pan pewien, że wróci?
- Nie znacie panowie katolickich księży. Póki żyją, pracują, by spełniać swój obowiązek. Gdyby z tego powodu mieli umrzeć, byłoby dla nich największym szczęściem i najwyższą chwałą.
W tym momencie byli już tak rozeźleni, iż zacząłem się obawiać, że przejdą do rękoczynów.
Wstałem więc, postawiłem krzesło między nimi a sobą i dodałem:
- Gdybym chciał użyć siły, nie obawiałbym się żadnego z was. Ale siłą księży jest cierpliwość i wybaczenie. Proszę stąd iść.
Otworzyłem drzwi pokoju:
- Buzzetti - powiedziałem - odprowadź tych panów do furtki, bo mogą nie trafić.
Byli zmieszani. Wymamrotali:
- Zobaczymy się jeszcze w odpowiedniejszej chwili.
Wyszli czerwoni ze złości.
Parę gazet podało ten fakt do wiadomości, a Harmonio obszernie go opisała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz